top of page

Ladispoli – powulkaniczne szaleństwo

Witam Was serdecznie Kochani!

Zabiorę Was w podróż po tych bardziej znanych oraz tych mniej znanych miejscach godnych odwiedzenia. Pragnę poznać Świat… a w sumie jakąś jego część, bo jak wiadomo braknie nam życia na to aby móc zobaczyć dosłownie każde miejsce na naszej niedocenianej przez wielu planecie! Chciałabym zatem zachwycić Was pięknem tego świata. Zapraszam wszystkich do wspólnej podróży.

Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć coś o niewielkim kurorcie zwanym Ladispoli. Miejscowość jest usytuowana przy samym morzu. Jest również rzymską prowincją, gdyż znajduje się w niedalekiej odległości od tego pięknego i zabytkowego miasta, ale o tym innym razem. Dlaczego zaczynam od takiej mało znanej miejscowości? To tam wybrałam się w pierwszą moją zagraniczną podróż, dlatego też będę ją świetnie wspominać. Również wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam palmy, o których tak bardzo marzyłam… ale wszystko po kolei! Do Włoch pojechałam z rodzicami solo bez przyzwoitki w postaci przewodnika z jakiegoś biura podróży i w sumie nie żałowaliśmy, tak więc jak najbardziej polecam taki rodzaj wakacji. Wybaczcie mi brak własnych zdjęć, ale byłam tam kilka lat temu i ze zdjęciami wiąże się pewna historia, o której opowiem Wam w odpowiednim czasie. O głównym powodzie braku zdjęć dowiecie się przy ostatnim wpisie dotyczącym wakacji w słonecznej Italii.

Zacznijmy od tego, że jeszcze przed rozpoczęciem sezonu włoskie autostrady porośnięte są przepięknymi dzikimi różami, które sprawiają, że długa podróż nabiera nie tyle zmęczenia, co zachwytu. Italia przywdziała oszałamiające kwiaty i tym samym przywitała nas w niezwykły sposób. Oczywiście nie każda włoska droga jest porośnięta ogromnymi różami, aczkolwiek ja akurat na takie cudne widoki trafiłam podczas swojego tripu. Takiego czegoś nigdy przedtem nie widziałam i jeszcze będąc w drodze do wyznaczonego przez nas celu uznałam, że ta wycieczka z pewnością będzie niesamowitym przeżyciem, jak w taki sposób się zaczyna.

Kiedy dotarliśmy na miejsce po długiej i wyczerpującej podróży, w momencie zobaczenia plaży automatycznie odżyłam! W niektórych miejscach plaży można było natknąć się na niesamowicie usytuowane, niewielkie skały porośnięte zielonymi algami, na których wygrzewały się raki i kraby! Woda była cieplutka a piasek… poprzez jego dziwny skład, który był koloru ciemnego, a nawet momentami czarnego miało się uczucie jakby płonął w momencie zetknięcia z moją stopą. Nie było mowy o chodzeniu boso! Strasznie odpychał, aczkolwiek taki kolor występował tylko w niektórych miejscach plaży. Pierwszego dnia poparzyłam sobie nim stopy do takiego stopnia że utworzyły się na nich niewielkie rany. Miałam wrażenie że był zmieszany z jakimiś drobinkami metalu, które jeszcze bardziej przyciągały promienie gorącego słońca i tym samym uprzykrzało swobodne plażowe funkcjonowanie. Jak się później okazało był to powulkaniczny piasek, który miał jakieś swoje właściwości zdrowotne, ale niestety nie mam pojęcia jakie, gdyż trzymałam się od niego z daleka. W takim piasku oczywiście nie ma mowy o zabawach z dziećmi, gdyż mogą się nim poparzyć w bardzo paskudny sposób.

Co do plaży… można tam znaleźć przepiękne ruiny wieży pochodzącej z czasów średniowiecza.

Oczywiście tradycyjnym naszym daniem obiadowym była pizza! Nigdzie nie jadłam lepszej niż tam! Zakochałam się w tym najprostszym daniu, którego dodatkiem był jedynie ser i cudowny włoski sos pomidorowy. Miód na moje usta. Słowo daję, że dla samych tych pyszności warto tam wrócić. Poza smaczną pizzą śmiało mogliśmy się wybrać na niewielki ryneczek, na którym dostaliśmy tak pyszne i co najistotniejsze – ŚWIEŻE, bez żadnych „ulepszaczy” owoce. Byłam w szoku naturalnym smakiem i kształtem owoców.

Nawet cytryna wyglądała i smakowała zupełnie inaczej. Codziennie piłam wyciśnięty sok z cytryny, którą nabywałam na ryneczku

z samego rana. Kocham ten niesamowicie kwaśny sok i w domu lubię go czasem popijać, ale cytryny prosto z Italii to istny rarytas! Nie można porównać tamtejszych lokalnych owoców do tych „egzotycznych”, które sprowadzamy do naszej kochanej Polski.

Prawie bym zapomniała o lodach, które są równie pyszne jak tamtejsze owoce i pizza. Znalazłam wyśmienitą miejscową lodziarnię, ale niestety po tych kilku latach wyleciała mi z głowy jej nazwa. Lody, które mogłam tam spróbować miały bardzo głęboki smak! Przez chwilę wydawało mi się, że kosztuję prawdziwych, świeżych owoców tyle, że zmiksowanych i zimnych, co automatycznie sprawiło, iż zapomniałam o 30 st. w cieniu. Zawsze wybierałam te same kombinacje smaków identycznie jak w przypadku pizzy.

Moimi faworytem w lodowym świecie jest soczysta cytryna i truskawka. Po raz pierwszy, kiedy prosiłam obsługę w mojej ulubionej lodziarni w Ladispoli o takie smaki, pan zaczął się śmiać i powiedział do mnie – UWAGA – w naszym języku polskim: - To tak jak wasza flaga… biała i czerwona.

Po szoku związanym z tym, że Włoch tak dobrze zna język polski dostrzegłam, że faktycznie miał rację porównując kolor naszej flagi

i moich lodów, po czym oboje zaczęliśmy się tak głośno śmiać, że wszyscy klienci się na nas dyskretnie spoglądali. Pan usłyszał moją wcześniejszą rozmowę z rodzicami dlatego wiedział, że jesteśmy z Polski. Przekazał klientów koledze po fachu i zaczął z nami rozmawiać. Kiedy poznajemy ludzi z poczuciem humoru i dystansem do samego siebie, nie ważne gdzie się znajdujemy zawsze będziemy zadowoleni z miejsca pobytu i po kilku latach miło je wspominali tak jak ja teraz!

Kończę temat związany z owocami i lodami, bo jak sobie przypominam ich smak to... mniam!

Jeżeli chodzi o samą miejscowość spokojnie będziecie w stanie tam odpocząć. Ludzie są bardzo życzliwi i otwarci. Poznaliśmy

w mieście pewną rodzinę polsko-rosyjsko-włoską… Nie pytajcie… J Bardzo sympatyczni ludzie, ale za to z całego serca współczuję

im sąsiadów. Któregoś dnia zaprosili nas do siebie na typowo włoski obiad, a kiedy mój tato wyszedł na chwilę przed dom z męską częścią ich rodziny to sąsiedzi zaczęli w stronę naszych czterech panów strzelać z wiatrówki i to o dziwo nie dla żartów wykrzykując

coś w swoim języku. Najwyraźniej się nie dogadywali ze sobą. Nie będę wnikała...

Razem z Ojczulkiem pływaliśmy całymi dniami w cudownym morzu! Rzucaliśmy się na ogromne fale, nurkowaliśmy i zbieraliśmy piękne kolczaste muszle. Często jak wchodziłam do morza musiałam nadepnąć na takową i wbić sobie ją w stopę. Tego akurat nie polecam hehe. Za to mieliśmy piękną pamiątkę jak wróciliśmy do domu z wielką reklamówką różnokolorowych muszli, które niestety

z upływem czasu trochę wyniszczały.

Pewnego dnia jak przechodziłam brzegiem plaży natknęłam się na coś małego, co lśniło odbijając od siebie promienie gorącego słońca. Podeszłam zatem troszkę bliżej aby zobaczyć co to takiego mieni się z daleka, jakby było otulone złotem. Okazało się, że była

to dość duża łuska. W tej kwestii jestem zielona jak wiosenna trawka, więc niestety nie powiem Wam do jakiego żyjątka mogła ona wcześniej należeć, ale mam nadzieję, że kiedyś się tego dowiem.

Jedyna pamiątka prócz muszli i łuski, jaka mi obecnie pozostała po pięknym Ladispoli to coś co dostałam pewnego dnia od bardzo miłych rybaków, którzy właśnie wrócili z połowu. Niestety nie zrozumiałam jak mi mówili w języku włoskim cóż to za cudo mi dają. Myślę, że mogą to być nietypowe płaskie muszelki, w końcu wypływali bardzo daleko w morze. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Wrzucę zdjęcia, może ktoś z was będzie wiedział cóż to jest.

You Might Also Like:
bottom of page